W rocznicę wybuchu II Wojny Światowej
W tym roku obchodziliśmy 77 rocznicę wybuchu II Wojny Światowej. W kościele farnym św. Zygmunta odprawiona została uroczysta msza za poległych w czasie wojny światowej, która rozpoczęła się 1 września 1939 roku. Zgromadzeni – młodzież szkolna, przedstawiciele środowisk kombatanckich i władz samorządowych gminy, a także licznie przybyli mieszkańcy – modlili się wspólnie za żołnierzy, pochodzących z różnych stron Polski, a poległych w obronie naszej niepodległości.
Ks. dziekan odczytał wspomnienia ks. Jana Węglickiego – proboszcza parafii w Szydłowcu w latach 1938 – 1957: W sierpniu 1939 roku, jak w całym kraju tak samo i w Szydłowcu widocznem było gorączkowe przygotowanie do wojny, tak niezwykle ożywiane. Mimo tego zdawało się wszystkim, że wszystko jakoś przejdzie. W ostatnich dniach sierpnia niepokój na skutek wierzeń podawanych przez radio wzmógł się bardzo. Na mieście pare grupek mniejszych i większych omawiało wiadomości. Ukazują się rozporządzenia mobilizacyjne. Poborowi są dobrego ducha. Wprost niecierpliwie oczekują swojej kolejności, a niektórzy nawet szukają sposobów, ażeby jak najprędzej zaciągnąć się do wojska. Dowiadujemy się, że Niemcy postawili Polsce ultimatum żądając Gdańska i pewnych terenów Pomorza. Każdy Polak rozumiał, że to ultimatum będzie odrzucone i wojna nieunikniona. Pierwszego września donosi radio, że Niemcy podjęli kroki wojenne przeciw Polsce, a więc wojna staje się faktem. Żywiołowy ruch obrony owładnął wszystkimi. Wszystko dla Ojczyzny.
Zarządzenia mobilizacyjne w pełnym toku. Biura mobilizacyjne zawalone pracą. Czas nagli.
Ukazuje się zarządzenie władz, że wszyscy cywilni posiadacze broni, maja takową złożyć na posterunku policji za pokwitowaniem.
Radio w swych komunikatach stara się podtrzymać ducha, nadając pomyślnie wiadomości.
Drugiego września stacja kolejowa w Szydłowcu została lekko zbombardowana. Przystąpiono do natychmiastowego remontu.
Trzeciego września. Byłem na stacji po południu. Naprawiający tory po bombardowaniu kierownik mówi mi, że naprawa uszkodzeń wczorajszego dnia kończy się. Wtem słychać turkot bombowców, padają bomby, uszkadzają znowu tory, a na twarzy drogomistrza widać duże zakłopotanie na widok szkód większych od poprzedniego dnia.
Czwartego września – został rozbity bombami na stacji kolejowej w Szydłowcu pociąg osobowy i zbombardowana stacja. Tym razem szkody duże i ruch zatamowany. Na wieść o bombardowaniu pospieszyłem na stację kolejową. Tu zastałem trzech zabitych polskich żołnierzy. Cywilnych ofiar śmiertelnych nie było. Pasażerowie rozbiegli [się]…[Samoloty] się zniżały i strzelano z nich z karabinów maszynowych. W ten sposób zginęła kobieta w Sadku, która pasła krowy. Przestrach ogarnął wszystkich. Nikt nie był pewien życia, gdyż samoloty niemieckie krążyły prawie stale.
Z rozbitego pociągu przyjąłem na plebanię sędziwego profesora uniwersytetu wileńskiego p. Bosowskiego z trzynastoletnim synem. Profesor Bosowski przebywał u mnie 7 tygodni poczem wyjechał do Krakowa.
Pod wieczór czwartego września 1939 r. nadeszły pierwsze hiobowe wieści, że Niemcy wkroczyli na teren Polski i prą w głąb kraju. Straszna konsternacja wśród ludności. Na drugi dzień zaczęły już dolatywać głuche huki armatnie. W tym gorączkowym i pełnym podniecenia stanie zaczęto zaraz liczenie, wśród ludności cywilnej, zdobywać się na decyzje ucieczki przed pozycje za Wisłę, bo mówiono, że Niemców puszczą do Wisły, tam ich rozbiją i wojna przeniesie się na teren Rzeszy. Pierwsze sukcesy Niemców obliczano na czas […] się bardzo różnie. Noce obfitowały w straszne przeludnienia. Na plebanii jednej nocy przebywało 27 osób najróżnorodniejszych. Żywności nie brakowało. Ceny na artykuły nie podniosły się, gdyż wielu wybierając się na ucieczkę wyzbywało się towarów. Popyt nie przewyższał podaży.
Piątego września – w pobliżu Szydłowca strącił polski myśliwiec niemiecki bombowiec z trzema oficerami. Dwóch poniosło śmierć na miejscu, trzeciego zaś ciężko rannego przywieziono do Szydłowca. Poległych policja pochowała na miejscowym cmentarzu grzebalnym, a rannego opatrzonego w nocy wywieziono do Lublina.
Po mszy uczestnicy uroczystości przeszli na cmentarz wojskowy, gdzie ks. dziekan Adam Radzimirski przewodniczył wspólnej modlitwie. Złożono także wiązanki kwiatów i zapalono znicze.
Na zakończenie Burmistrz Artur Ludew podziękował zgromadzonym za pamięć i wspólną modlitwę:
Jesteśmy tu po to, żeby zachować pamięć o tych młodych chłopcach, którzy zginęli na pobliskich polach i w lesie niedaleko stąd, ale nie tylko o nich. Pamiętajmy o wszystkich, którzy w tamtych dniach, a także później, przez lata wojny i okupacji musieli zginąć, żebyśmy my mogli cieszyć się pokojem.
Pozwólcie Państwo, że użyję słów, które często słyszymy ostatnio, z grypsu napisanego krótko przed śmiercią przez młodą dziewczynę Inkę– powiedzcie babci, że zachowałam się jak trzeba.
Ci, nad których grobami stoimy, też zachowali się jak trzeba. Nie chcieli zginąć, bo nikt nie chce umierać mając dwadzieścia lat, ale świadomie podjęli ryzyko, które podejmuje żołnierz. Nie wycofali się, nie uciekli, nie przelękli się.
To, co my możemy dzisiaj dla nich zrobić, to też zachować się jak trzeba. Pamiętać o nich w modlitwie i pokazać tę pamięć naszą obecnością tutaj.
{phocagallery view=category|categoryid=1352|limitstart=0|limitcount=0}